sobota, 22 sierpnia 2015

Warzywnik. "Próba nie strzelba..." - kilka słów o zbiorach warzyw...

Podobno "kto nie ryzykuje - ten nie pije szampana"...


Chciałaby się dziś podzielić sukcesami z uprawy warzyw na podniesionych grządkach... No właśnie - chciałabym... 

Łatwo oczywiście zrzucić winę na szkodniki - może lenie (?), a na pewno ślimaki... Prawdą jest jednak, że zbyt mało czasu poświęciłam moim grządkom. Nie zadbałam o usuwanie ślimaków, a i chwasty miały dość duże pole do popisu. Jak to się mówi "szewc bez butów chodzi", więc i u mnie czasu na "własne podwórko" zabrakło. Gdyby jeszcze odległość była mniejsza... Ale nie ma co gdybać. 

Szampana nie będzie, w pierś trzeba się uderzyć i w przyszłym roku podejść do sprawy bardziej realnie. Moje dwie podniesione grządki - z racji bliskości sadu - zostaną przeznaczone na poziomki, a warzywami na poważnie zajmę się jak już "osiądę na stałe".
Na razie pozostaje mi uprawa balkonowa - pomidorki i zioła z pewnością mnie nie zawiodą. Choć czy na wiosnę będę się trzymać głosu rozsądku... Zobaczymy.

Duża część moich warzyw została skonsumowana zaraz po wydostaniu się spod ziemi, albo nawet przed. Jednak niewielkie sukcesy również były...

Dla przykłady z moich pięknych, otoczkowanych nasion buraków otrzymałam jednego buraczka. 
Okry przetrwały dwie sadzonki, a jarmużu jedna. 

Na pocieszenie zebrałam trochę kolorowych rzodkiewek i marchewek. Chociaż przy marchewkach - lepiej niż mieszanka kolorowych odmian - sprawdziła się marchew typ Pariser Markt. Takie sobie malutkie marcheweczki, bardziej przypominające rzodkiewki. Nie rozumiem dlaczego właśnie one nie znalazły swoich amatorów - bardzo smaczne, ładniutkie i łatwe do wyrywania.


Do większych sukcesów zaliczyć można zbiór zielonego groszku. I nie zawiodła mnie także rukola - z czego się bardzo ucieszyłam. Pewnie nie wszyscy ją lubią, ze względu na charakterystyczny, pikantny smak, ja jednak się z nią bardzo zaprzyjaźniłam. 


Jej walory smakowe odkryłam w powszechnie uznanej ojczyźnie mojego ulubionego "warzywa" - pizzy (jak zapewne wiecie według - no nie ważne według kogo, bo nie wiem jak to napisać żeby.. nie ważne - dzięki dodatkowi sosu pomidorowego, pizzę można uznać za porcję warzyw). 

Tak czy inaczej, już dość dawno temu miałam okazję odwiedzić piękny Rzym i rozkoszować się oryginalnym smakiem włoskiej pizzy. W sumie zdawałam sobie sprawę, że będzie ona smakować nieco inaczej niż u nas, ale byłam dość zaskoczona. Włoska pizza jest bardzo prosta, pewnie więc i zdrowsza - ale i pyszna - przynajmniej moim zdaniem. I dzięki prostym kompozycjom można rozkoszować się smakiem pojedynczych składników. Dla przykładu rukoli właśnie...

Rukola, czy też rokietta siewna, zaliczana jest do warzyw kapustowatych i pochodzi z basenu Morza Śródziemnego. Jej zaletą nie jest tylko smak - najlepiej komponuje się w różnych sałatkach - ma również właściwości prozdrowotne. Liście zawierają witaminy, dostarczają organizmowi żelaza. Związki zawarte w roślinie wspierają układ odpornościowy i trawienny. 

O innych zaletach rukoli poszukajcie sami, jeśli was to zainteresowało. Ja w każdym razie bardzo lubię dodawać ją do różnych dań. Do pizzy też!

Co do moich warzyw natomiast... Mam jeszcze szansę na kilka dyni wysianych w pobliżu podniesionych grządek. I to tyle sukcesów, niestety...


Co prawda nie powinnam też zapomnieć o pomidorach na balkonie. Pomidorki koktajlowe to uprawa, która chyba zawsze się udaje. Moje krzaczki również dostarczają smacznych, czerwonych owoców na bieżąco. No właśnie - czerwonych! Może to tylko pomyłka, a może... No cóż, w każdym razie kupowałam sadzonki odmian czerwono- i żółto-owocowych, tak przynajmniej zapewniała sprzedawczyni. Bardzo lubię żółte pomidorki - mają nieco inny smak, a poza tym świetnie ubarwiają na przykład sałatki. Muszę się jednak zadowolić czerwonymi koralikami...

Jak widać w tym roku uczę się na błędach i cieszę tym, co się udało.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz